Zaginione marchewki

Był piękny, słoneczny dzień w dżungli. Zwierzęta detektywi właśnie skończyli poranną gimnastykę pod przewodnictwem Żyrafy Zofii i delektowali się śniadaniem. Każde z nich miało swój przysmak: Mysz pustynna Patrycja chrupała ciasteczka serowe, Żyrafa Zofia zajadała ciasteczka palmowe, Lew Kuba delektował się stekowymi, a Mrówkojad Alfred mrówkowymi ciasteczkami, które sam upiekł.

Po śniadaniu rozpoczęła się codzienna sesja porad dla mieszkańców dżungli. Zwierzęta detektywi usiedli przy okrągłym stole, a Patrycja otworzyła swój dziennik, gotowa notować wszystkie nowe sprawy.

Jako pierwszy przyszedł Królik, wyraźnie zaniepokojony.

– Mam bardzo pilną sprawę – zaczął, nerwowo przestępując z nogi na nogę. – Ktoś podbiera moje marchewki z pola! Najpierw myślałem, że się pomyliłem i sam je zjadłem, ale kiedy następnego dnia przyszedłem, znowu brakowało dwóch marchewek. Kolejnego dnia trzech.

– Czy narysowałeś plan swojego pola? – zapytała Patrycja.

– Tak! – odpowiedział Królik. – Zaznaczyłem na mapie miejsca, gdzie wyrwałem marchewki. Kiedy przyszedłem dzisiaj, okazało się, że na mojej mapie jest wyrwanych pięć marchewek, a na polu brakuje siedmiu, czyli ktoś w nocy wyrwał dwie marchewki.

– Czy zauważyłeś jakieś ślady? – dopytywał Alfred.

– Tak, ale to bardzo dziwne ślady – odpowiedział Królik. – Ani to są ślady lisa, ani ślady borsuka, ani żadne ślady zwierząt, które mieszkają w naszej okolicy. Próbowałem nawet znaleźć tropy, ale ślady zaczynają się i kończą na jeziorze.

Zwierzęta spojrzały po sobie. To brzmiało jak poważna zagadka.

– Zajmiemy się tą sprawą natychmiast – zdecydowała Patrycja. – To będzie nasze główne śledztwo na dziś.

Po zakończeniu sesji porad detektywi udali się na pole Królika. Patrycja dokładnie obejrzała ślady przez szkło powiększające.

– Rzeczywiście, bardzo dziwne – mruknęła. – Nigdy takich nie widziałam.

Alfred powąchał ślady i pokręcił głową.

– Nie mogę rozpoznać zapachu. Jest… jakby sztuczny.

Kuba przyjrzał się śladom i nagle jego twarz rozjaśniła się.

– Wiecie co? Te ślady przypominają mi tropy Borsuka Bartka, tylko jakby odwrócone i nieco większe!

– Borsuk Bartek? – zdziwiła się Zofia. – Ale on jest przecież naszym przyjacielem. Dlaczego miałby kraść marchewki Królika?

– Może ma jakieś kłopoty? – zastanawiał się Alfred. – Albo przygotowuje niespodziankę?

– Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć – zdecydowała Patrycja. – Musimy go śledzić!

Zwierzęta postanowiły rozdzielić się. Patrycja i Kuba udali się do nory Borsuka, aby go obserwować, a Zofia i Alfred zostali na polu marchewkowym, aby przygotować zasadzkę.

Patrycja i Kuba ukryli się w krzakach niedaleko nory Borsuka. Czekali cierpliwie przez kilka godzin, aż w końcu Borsuk wyszedł. Miał ze sobą koszyk i wyglądał, jakby szedł na zakupy.

– Śledźmy go – szepnęła Patrycja.

Podążali za Borsukiem przez las, aż dotarł do targu owocowego. Tam kupił jabłka, gruszki i… marchewki!

– Widzisz? – szepnął Kuba. – Kupuje marchewki! To znaczy, że nie kradnie ich od Królika!

– Albo kupuje je, żeby zmylić trop – zastanawiała się Patrycja. – Musimy go dalej obserwować.

Tymczasem Zofia i Alfred przygotowali zasadzkę na polu marchewkowym. Rozstawili sieć, która miała złapać złodzieja, gdy tylko zbliży się do marchewek. Ukryli się za dużym kamieniem i czekali.

Gdy zapadł zmrok, usłyszeli szelest. Coś poruszało się między marchewkami!

– Teraz! – szepnęła Zofia i pociągnęła za sznurek.

Sieć opadła, ale zamiast złodzieja złapali… małego jeża!

– Przepraszam! – powiedział zawstydzony Alfred, uwalniając jeża. – Myśleliśmy, że jesteś złodziejem marchewek.

– Ja? – pisnął jeż. – Ja tylko przechodziłem! Nie jadam marchewek!

Zasadzka nie powiodła się, a Patrycja i Kuba wrócili z informacją, że Borsuk nie wyglądał na winnego.

– To był fałszywy trop – westchnęła Patrycja. – Musimy wymyślić coś innego.

Zwierzęta wróciły do swojej bazy, aby przemyśleć sprawę. Usiedli przy stole i analizowali wszystkie wskazówki.

– Te ślady… – zastanawiała się Patrycja. – Zaczynają się i kończą przy jeziorze. To musi być ważna wskazówka.

– Może złodziej przypływa łodzią? – zasugerował Kuba.

– Albo jest to zwierzę wodne – dodała Zofia.

– Ale nie widzieliśmy żadnych śladów łodzi – przypomniał Alfred. – I nie ma tam żadnych zwierząt wodnych, które jadłyby marchewki.

Nagle Patrycja uderzyła łapką w stół.

– Mam pomysł! Złodziej musi używać czegoś, co nie zostawia śladów na wodzie. Może deski do pływania?

– To by wyjaśniało, dlaczego wygląda, jakby stał na wodzie! – podchwycił Alfred.

– Musimy zrobić nową zasadzkę – zdecydowała Patrycja. – Ale tym razem będziemy przygotowani na złodzieja, który przychodzi z jeziora.

Następnego dnia zwierzęta przygotowały nową, ulepszoną zasadzkę. Tym razem rozstawiły się zarówno na lądzie, jak i na wodzie. Kuba i Alfred ukryli się w łodziach z reflektorami wśród trzcin przy brzegu jeziora. Patrycja i Zofia czaiły się przy polu marchewkowym, a Papuga Ala obserwowała wszystko z powietrza.

O północy, gdy księżyc świecił jak mały rogalik, zwierzęta zauważyły ruch na wodzie. Coś – lub ktoś – zbliżało się do brzegu. W słabym świetle księżyca dostrzegli sylwetkę stojącą na czymś płaskim – rzeczywiście była to deska do pływania!

Tajemnicza postać wyszła na brzeg, podeszła do pola i zaczęła wyrywać marchewkę. Zwierzęta czekały, aż złodziej weźmie więcej niż jedną, aby mieć pewność. Gdy tajemnicza postać wyrwała drugą marchewkę i schowała ją do torby, Patrycja dała sygnał.

Kuba i Alfred wypłynęli z ukrycia, włączając potężne reflektory. Patrycja i Zofia zablokowały drogę ucieczki na lądzie.

– Stój! Jesteś otoczony! – zawołała Patrycja.

W świetle reflektorów zobaczyli… Pingwina! Ale nie był to zwykły pingwin.

– Gratuluję! – powiedział Pingwin, kłaniając się lekko. – Doskonale się sprawdziliście.

– Kim jesteś? – zapytał zdziwiony Kuba.

– Jestem Pingwin Egzaminator. Każdy detektyw musi co roku przechodzić egzamin. Sprawdzamy, czy ma kwalifikacje do bycia detektywem, czy nie przepuści żadnego tajemniczego śladu oraz czy zawsze podejmie się misji, która wydaje się najtrudniejsza.

– To był test? – zapytała Zofia.

– Dokładnie – potwierdził Pingwin. – I zdaliście go celująco, mimo początkowego fałszywego tropu i nieudanej pierwszej zasadzki. Najważniejsze, że nie poddaliście się i zmodyfikowaliście swoje podejście. Oto wasze certyfikaty – dodał, wręczając im oficjalne dokumenty. – Macie zaliczony kolejny rok bycia detektywami.

– Ale jak zrobiłeś te dziwne ślady? – dopytywała Patrycja.

– To proste – zaśmiał się Pingwin. – Używałem specjalnych butów, które mylą tropy. Poprosiłem mój komputer, żeby zaprojektował ślad nieistniejącego zwierzęcia – krzyżówkę kopyta sarny, łapy pingwina i racicy gazeli. Następnie odwrócił to wszystko i nałożył na to ślad kota.

– Sprytne – przyznał Alfred. – A co z marchewkami?

– Wszystkie są bezpieczne – zapewnił Pingwin, wskazując na torbę. – A dla Królika mam niespodziankę.

Następnego dnia Królik znalazł przed swoją norką dwie skrzynie – jedną pełną marchewek, a drugą wypełnioną słodyczami o marchewkowym smaku.

Zwierzęta detektywi wróciły do swojej bazy, zadowolone z pomyślnie zakończonego śledztwa, mimo początkowych trudności. Nalały sobie do szklaneczek lemoniady i wskoczyły na leżaczki, aby odpocząć po emocjonującym dniu.

– To była dobra lekcja – powiedziała Patrycja. – Nie zawsze pierwszy trop jest właściwy, a pierwsza zasadzka skuteczna.

– Najważniejsze to nie poddawać się i próbować nowych rozwiązań – dodał Alfred.

– I zawsze być czujnym na nietypowe ślady – dorzuciła Zofia, popijając lemoniadę.

– A ja się cieszę, że marchewki Królika są bezpieczne – powiedział Kuba, wyciągając się wygodnie na leżaczku.

I tak zakończyła się kolejna przygoda zwierząt detektywów z dżungli, którzy po raz kolejny udowodnili, że nawet najtrudniejsze zagadki można rozwiązać, jeśli jest się wytrwałym i gotowym do zmiany strategii.